USA

Ameryka – roadtrip po zachodnich stanach USA

napisany przez Agata

Stany Zjednoczone Ameryki – państwo wielkie, niejednolite przyrodniczo i kulturowo. Państwo wielkich miast i olbrzymich parków narodowych. Stwierdzenie, że można je zwiedzić w dwa czy trzy tygodnie to kompletny absurd. To jest nawet niewykonalne fizycznie – za duże odległości.

Dla nas roadtrip po zachodnich stanach USA był wielką przygodą, czymś zupełnie innym niż reszta naszych wypraw!  Awesome!

Czy mieliśmy obawy przed podróżą? – olbrzymie. Ale na szczęście większość z nich się nie sprawdziła.

Czy wrócimy jeszcze kiedyś do Stanów? – na 100% 😊

Nasz pomysł na USA

(sierpień 2024)

Lecąc po raz pierwszy do Stanów postawiliśmy na parki narodowe. Ale… – ich jest tu aż 60! W dodatku każdy z nich do malutkich nie należy. Tak więc znów trzeba było wybierać.

Postawiliśmy na zachód. Zbudowaliśmy plan zataczający łuk z Seattle do Los Angeles. Tym razem zobaczyliśmy Yellowstone, Zion, Monument Valley, Death Valley i Grand Canyon. Do tego Las Vegas, Zaporę Hoovera i Wielkie Jezioro Słone. I wiecie co? Tą trasą można by jeździć i jeździć jeszcze przynajmniej 2-3 razy, za każdym razem oglądając coś innego, zwiedzając inne fantastyczne miejsca i podziwiając inne cuda przyrody.

My byliśmy na miejscu 16 pełnych dni plus przeloty. 

Transport

Samolot. Przelot do USA, zwłaszcza na zachodnie wybrzeże wcale do tanich nie należy. Zwłaszcza jeśli nie jest się zbyt elastycznym w datach i leci się w okresie wakacyjnym. Dziś w zasadzie wszystkie linie lotnicze doliczają sobie wysokie kwoty za bagaż rejestrowany. My na to znaleźliśmy lekarstwo – polecieliśmy z podręcznymi plecakami. Doskonale nam się tu sprawdziły Cabin 0 i Puccini. Lot międzykontynentalny mieliśmy z Kopenhagi, kupiony w United: Kopenhaga – Toronto – Seattle ; Los Angeles – Monachium – Kopenhaga. Z Warszawy do Kopenhagi lecieliśmy LOTem, a wracaliśmy Wizzerem (przedmiot osobisty). Koszt takiego przelotu to 2850PLN/os. (VIII 2024).

Samochód. Na miejscu wypożyczyliśmy samochód. Odebraliśmy go w Seattle, a oddaliśmy w Los Angeles. Skorzystaliśmy z oferty Budget (1500$/16 dni z ubezpieczeniem, grupa D, Toyota Camry). Dostaliśmy Dodgea Chargera.

Noclegi

Z 16 noclegów, 9 mieliśmy w hotelach/motelach, a 7 na kempingach. Za noc w hotelu płaciliśmy średnio 95$/noc w pokoju 3 osobowym, za nocleg na kempingu 36$/noc. 

Pewnie się zastanawiacie jak przylecieliśmy z bagażem podręcznym i nocowaliśmy pod namiotem… 

Zakupy

Pierwsze kroki w Seattle skierowaliśmy do Walmartu, gdzie kupiliśmy namiot, karimaty, śpiwory, prymusa i butlę gazową, lodówkę turystyczną z wkładami chłodzącymi, komplet turystyczny, nóż i kilka innych rzeczy niezbędnych w podróży. Za te wszystkie zakupy (łącznie z jedzeniem na pierwszą część wyprawy) zapłaciliśmy 330$, czyli ok. 1320PLN. Czy się opłacało? Oczywiście! Za bagaż nadawany musielibyśmy bowiem dopłacić po 1000PLN od osoby. Ponadto namiot, komplet turystyczny i śpiwory przyjechały z nami do domu (lodówka się w międzyczasie popsuła, a karimaty były jednak za duże, nóż i prymus to wiadomo). 

Początkowo planowaliśmy całość sprzętu nadać pocztą, niemniej jednak koszt paczki wyceniono nam na 230$. Zdecydowanie się to nie kalkulowało. Może gdybyśmy wysyłali ją z Nowego Jorku albo Chicago za pośrednictwem polskich kurierów… ? W Los Angeles takiej opcji nie było. 

 

Seattle

(dzień 1 i 2)

Miasto Nirvany, Starbucksa, Amazona i Boeinga

Położone w stanie Waszyngton, blisko granicy z Kanadą, jest niezmiernie przyjemne i przyjazne. Dużo tu parków i terenów zielonych, jest fajna promenada i strzeliste wieżowce city. Nad wszystkim zaś góruje symbol miasta – Space Needle. A w dali widać ośnieżony szczyt jedynego wulkanu na terenie USA – Mount Rainier.

Więcej o Seattle, jego atrakcjach, zwiedzaniu i noclegu TUTAJ

 

W Seattle spędziliśmy 2 noce: późny wieczór i cały dzień. Trzeciego dnia z samego rana ruszyliśmy w kierunku Yellowstone. To był zdecydowanie dzień tranzytowy. Przejechaliśmy bowiem 600 mil, czyli prawie 1000km. Nocleg mieliśmy w miejscowości Butte w stanie Montana. Zatrzymaliśmy się w Ramada by Wyndham Butte (rezerwacja booking).

 

Butte

(dzień 3)

Butte to niewielka miejscowość, która reklamuje się jako by miała być wrotami do Yellowstone. Ok, może jak na standarty amerykańskie nie jest to zawrotna odległość, ale do Parku brakuje ciągle 150mil, czyli 240km. Nie zmienia to faktu, że jak byście kiedyś jechali z Seattle do West Yellowstone to postój w Butte jest bardzo dobrym pomysłem. Jest tu sporo hoteli i moteli, sporo dinerów i sporo… kasyn 😉. Jest też wielki Walmart, jak by ktoś potrzebował zakupów. Jego wielkość jest totalnie niewspółmierna do rozmiarów miejscowości, ale cóż – jak kto lubi 😉.

Ramada by Wyndham Butte to przyjemny hotel. Pokoje są czyste, na korytarzach przydał by się może remont ale na nocleg tranzytowy jak znalazł. Jest bezpłatny parking. 90$/noc w pokoju 3-osobowym ze śniadaniem.

 

Czwartego dnia rano ruszyliśmy w kierunku Parku Yellowstone. Po drodze wpadliśmy jeszcze na chwilę do miasteczka z Dzikiego Zachodu – Virginia City.

 

Virginia City

(dzień 4)

Virginia City można by w skrócie określić jako miasteczko – skansen. Wszystko przypomina tu czasy Dzikiego Zachodu kiedy poszukiwacze złota i przygód przemierzali tutejsze pustkowia i zatrzymywali się w takich miejscach na odpoczynek i trochę rozrywki.

Chodzi się tu wzdłuż głównej ulicy, zagląda do drewnianych domów, w których mieszczą się ekspozycje z życia w danych czasach. Ale można też zajść do kawiarni, baru śniadaniowego czy saloonu. Część to składy pamiętające czasy XIX wieku, część współczesne sklepy z pamiątkami. Wydaje się, że w części są też zwykłe mieszkania prywatne. Ulicą jeżdżą współczesne samochody. Taki swoisty misz masz – niesamowicie klimatyczne miejsce.

 

Stamtąd już niespełna 1,5h dzieliło nas od bram najstarszego parku narodowego nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i na świecie.

 

Park Narodowy Yellowstone

(dzień 4, 5 i 6)

Jaki jest Yellowstone? NIESAMOWITY!!!

To jeziora, gejzery, gorące źródła, błotne sadzawki i fumarole, to wyżłobiony przez Yellowstone River potężny kanion, to wreszcie nieprzebrane przestrzenie lasów, łąk i dolin zamieszkałych przez liczne zwierzęta z bizonami i niedźwiedziami grizzly na czele.

Park Narodowy Yellowston leży w Górach Skalistych, na granicy trzech stanów: Montany, Wyoming i Idaho. Liczy prawie 9000 km², czyli niewiele mniej niż województwo opolskie. Położony jest na wysokości około 2100-2400 m n.p.m. Został ustanowiony w 1872 roku jako pierwszy park narodowy świata. W 1978 roku wpisany został na pierwszą listę światowego dziedzictwa kultury i przyrody UNESCO. I leży na superwulkanie.

My spędziliśmy tam trzy dni pełne ekscytujących wycieczek. Więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ.

 

Nasza trasa wiodła dalej na południe przez stan Idaho aż do Utah, gdzie czekał na nas kolejny park narodowy – Zion. Po drodze mieliśmy zaplanowany nocleg tuż za Salt Lake City, w niewielkim Orem. Large Room Near UVU & BYU (rezerwacja booking) – serdecznie polecamy to miejsce, jako doskonały pit stop na trasie. Jest to dom położony w spokojnej dzielnicy. My mieliśmy przestronny pokój na pierwszym piętrze. Do dyspozycji jest wspólny salon oraz kuchnia. Jest też pralka, co w podróży z plecakiem, zwłaszcza po trzech nocach na kempingu, było strzałem w 10 😊. Jest bezpłatny parking. 90$/noc w pokoju 3-osobowym.

 

Great Salt Lake

(dzień 7)

Zanim jednak dojechaliśmy do Orem i wzięliśmy prysznic 😉, zajechaliśmy nad Wielkie Jezioro Słone.

Jak się kąpie w drugim najbardziej słonym akwenie świata oraz gdzie jest tak pięknie – przeczytacie TUTAJ.

 

280mil (450km) dalej czekał na nas już Park Narodowy Zion.

 

Park Narodowy Zion

(dzień 8 i 9)

Położony w południowo-zachodniej części Wyżyny Kolorado zniewala swym pięknem. Kręte kaniony, rzeki, wodospady, urwiska, strzeliste skały przypominające zamki, iglice i wieże… Wszystko to powstało za sprawą trwającej miliony lat erozji. Jego nazwa pochodzi od mormońskich osadników, którzy nazwali go Zion, czyli Syjon.

Tu jest też jeden z najlepszych szlaków poprowadzonych przez tzw. kaniony szczelinowe. Wyprawa korytem rzeki Virgin River to coś niesamowitego i niezapomnianego!

Więcej o szlakach i naszych wycieczkach, o noclegach i atrakcjach Zion National Park przeczytacie TUTAJ.

 

Po dwóch nocach spędzonych pod rozgwieżdżonym niebem Zionu i dwóch szalenie ekscytujących wycieczkach, ruszyliśmy dalej. 230mil (370km) dzieliło nas od krainy westernów i planów filmowych, czyli słynnej Monument Valley. Wjechaliśmy do Arizony.

 

Monument Valley

(dzień 10)

Iglice, płaskowyże, formy skalne zwane butte… Skały z czerwonego piaskowca wznoszące się na ponad 200 metrów… Wszystko to robi piorunujące wrażenie! To teren rezerwatu Indian Navajo leżący na granicy dwóch stanów: Utah i Arizony. Teren jest olbrzymi. Dla zwiedzających udostępniono jedynie liczącą 17 mil pętlę.

O tym jak my zwiedzaliśmy to miejsce i gdzie w pobliżu nocowaliśmy przeczytacie TUTAJ.

 

Kolejnego dnia przemierzyliśmy 200mil (320km) aby stanąć nad wielką, olbrzymią dziurą w ziemi – u stóp mieliśmy Wielki Kanion Kolorado.

 

Park Narodowy Grand Canyon

(dzień 11 i 12)

Wielki Kanion Kolorado – ROBI WRAŻENIE!

To majestat i potęga w czystej postaci.

Długi na 446km, głęboki na około 1,5km, szeroki na 800m – 29km. To dzieło natury sprzed 6 milionów lat ukazujące wnętrze Ziemi sięgające setek milionów lat wstecz. Jest ogromny, kaskadowo zapadnięty. W 1979 roku wpisany został na listę dziedzictwa UNESCO jako najbardziej spektakularny wąwóz świata.

Dostępny jest zarówno z krawędzi południowej (South Rim) jak i północnej (North Rim). Na pierwsze spotkanie z kanionem wybraliśmy stronę południową – tę bardziej turystyczną, ale też ponoć bardziej spektakularną. Trzeba będzie kiedyś zweryfikować tę tezę 😉.

O Wielkim Kanionie, szlakach, zejściu w głąb i nocowaniu na kempingu przeczytacie TUTAJ.

 

Po dniach i nocach spędzonych nad kanionem, zaledwie godzinka jazdy i znaleźliśmy się w Willams, na słynnej, kultowej drodze Route 66.

 

Route 66

(dzień 13)

Prawie 2500mil (4000km) z Chicago do Los Angeles. Droga Matka. Symbol amerykańskiej wolności. Przecina 8 stanów (Illinois, Missouri, Kansas, Oklahoma, Teksas, Nowy Meksyk, Arizona i Kalifornia) i 3 strefy czasowe. Route 66 to powstała w 1926 roku autostrada międzystanowa, która stała się drogą – legendą, drogą – symbolem.

Co takiego ma w sobie, że do dziś przyciąga jak magnes?

O naszej przygodzie z Route 66 przeczytacie TUTAJ

 

Kolejnego dnia rano ruszyliśmy na podbój Las Vegas. Jednak na granicy stanów Arizona i Nevada zatrzymaliśmy się na chwilę przy swego czasu jednej z najwyższych konstrukcji betonowych na świecie – Zaporze Hoovera.

 

Zapora Hoovera (Hoover Dam)

(dzień 14)

Zapora została zbudowana na rzece Kolorado (rejon Black Canyon) w latach 1931 – 1936. Wówczas była niekwestionowanym cudem inżynierii. W chwili ukończenia była bowiem największą na świecie elektrownią wodną, największą na świecie konstrukcją betonową, jedną z największych konstrukcji stworzonych przez człowieka w ogóle.

Więcej o samej zaporze oraz zasadach jej zwiedzania przeczytacie TUTAJ.

 

Stąd to już dosłownie skok do Las Vegas – położonego po środku pustyni Mojave Miasta Grzechu.

 

Las Vegas

(dzień 14/15)

Tam trzeba być, to trzeba przeżyć. To zupełnie inny wymiar bytu!

Las Vegas to pełen przepychu, neonów i dźwięków, przebodźcowany do granic możliwości twór. Powstało w początkach XX wieku jako miasto na odludziu, właściwie stacja kolejowa. W latach 30-tych ubiegłego stulecia przeżywało swój gwałtowny rozwój aby stać się światową stolicą rozrywki i hazardu.

Dziś hotele – kasyna ciągną się całymi kilometrami wzdłuż The Strip. Niepowtarzalny klimat ma też Stare Vegas, czyli Fremont Street – kolebka, rdzeń miasta od której wszystko się zaczęło. A nowoczesna i gigantyczna The Sphere zaskakuje coraz to nowymi iluminacjami.

I mimo, że „co było w Vegas, zostaje w Vegas” – podzielimy się z Wami kilkoma tipami

jak przeżyć Las Vegas 😉.

Co zobaczyć, co robić, czego nie robić, jak zachować się w kasynie – o tym wszystkim przeczytacie TUTAJ

 

Po szalonej nocy w Vegas, rano ruszyliśmy do Kalifornii. W pierwotnych planach mieliśmy bezpośredni przejazd do Los Angeles, ale… być tak blisko i nie poczuć jednego z najgorętszych miejsc na Ziemi? Nadrobiliśmy więc drogi i ruszyliśmy na Death Valley.

 

Dolina Śmierci

(dzień 15)

Dolina Śmierci – największy Park Narodowy w kontynentalnej części USA. Tu temperatury powyżej 40°C to przyjemny chłód. Często temperatura powietrza dochodzi do 50°C, a rozgrzanego piasku do 90°C. Panuje tu klimat zwrotnikowy, wybitnie suchy. To długa i wąska depresja, w której prawie w ogóle nie pada. Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO) określiła Dolinę Śmierci jako najgorętsze miejsce na Ziemi.

Oddycha się tu trudno, bo płuca nie lubią jak się do nich tłoczy tak suche i gorące powietrze. Tutaj nie chodzi się za wiele, raczej jeździ i wychodzi na „spacerki”. No i to pustkowie ciągnące się przez dziesiątki mil…

O naszym pobycie w Death Valley, punktach i trasach widokowych przeczytacie TUTAJ.

 

300mil (480km) dalej byliśmy w drugiej co do wielkości metropolii Stanów Zjednoczonych – w Los Angeles, w sam raz aby zdążyć na zachód słońca pod Griffith Observatory, w pobliżu którego mieliśmy zamówiony nocleg.

 

Los Angeles

(dzień 15 i 16)

„LA w ogóle nie jest jak miasto, za bardzo się rozciąga” – to cytat z książki R. Baldwina Los Angeles miasto-państwo w siedmiu lekcjach.

Miasto Aniołów to megamiasto. To Hollywood i Walk of Fame. Beverly Hills, Malibu i Sunset Blv. Ciągnące się kilometrami plaże wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Dodgersi, Lakersi i miejsce narodzin amerykańskiego surfingu. Disneyland. Studia filmowe. To też miasto kontrastów i multikulturowości.

Czy Los Angeles nas przytłoczyło, czy pozytywnie zaskoczyło? Jak się po nim poruszaliśmy i co zobaczyliśmy? Gdzie warto tam pójść i co zobaczyć. O tym wszystkim przeczytacie TUTAJ.

 

17-tego dnia wieczorem zostawiliśmy na lotnisku samochód i wsiedliśmy do największego pasażerskiego samolotu świata – Airbusa 380. Po 11h lotu byliśmy w Monachium, następnie w Kopenhadze i kolejno w Warszawie. Do domu zajechaliśmy już po północy 😉, trochę wykończeni ale niezmiernie zadowoleni 😊.

 


KOSZTY ( 3pax, sierpień 2024)

– Za nocleg w hotelu płaciliśmy średnio 95$ ; za nocleg na kempingu: 36$

– Wyżywienie: średnio za obiad/kolację z napojami w lokalnej knajpce (dinerze) płaciliśmy 20$/porcja (porcje są duże, więc spokojnie zamawialiśmy 2 na 3 osoby)

– Ceny atrakcji turystycznych: 80$ Karta America the Beautiful (Annual Pass) – karta ważna przez rok od daty zakupu, pozwalająca na wstęp do wszystkich parków narodowych na terenie USA. Karta przypisywana jest do jednego właściciela, ale obejmuje dodatkowe 3 osoby znajdujące się w samochodzie. (pojedynczy wstęp do parku narodowego to średnio 35$). Parki stanowe i rezerwaty dodatkowo płatne.

 Wypożyczenie auta: 1500$/16 dni z ubezpieczeniem, grupa D, Toyota Camry (Budget). Dostaliśmy Dodgea Chargera.

– Paliwo: średnio 4$/galon

– Przelot: 2850zł/os.: Kopenhaga – Toronto – Seattle ; Los Angeles – Monachium – Kopenhaga (UNITED). Warszawa – Kopenhaga (LOT), Kopenhaga – Warszawa (WIZZAIR). Bez bagażu nadawanego. W Wizzair tylko przedmiot osobisty.

Dokument ESTA (USA): 21$/os. 

Dokument ETA (Kanada): 7$/os. 

W sumie całość „od drzwi do drzwi” wyniosła nas 32.000 PLN / 3 osoby, 18 dni z przelotami.

Czy to dużo? Nominalnie niemało, ale wziąwszy pod uwagę trasę i ilość odwiedzonych miejsc oraz fakt, że rzecz działa się w jednym z droższych państw świata – tak, jest to bardzo dobry wynik udowadniający, że podróż po USA można zrealizować w racjonalnych pieniądzach. 


 

Wszystkie wpisy o Stanach Zjednoczonych Ameryki znajdziecie tutaj: USA – american dream

 

Podobał Ci się wpis? Będzie mi bardzo miło, jeżeli podzielisz się nim ze znajomymi i zostaniesz moim stałym czytelnikiem na blogu, Facebooku i Instagramie 😊

 

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x