Irlandia

Jedziemy na prowincję – zamki, klify i małe miasteczka

napisany przez Agata

(wrzesień 2018)

HOWTH

Irlandia dzień drugi. Zaczęliśmy go od położonego zaledwie 20km na północ od Dublina półwyspu Howth.

Znajdziemy tu małą wioskę, port rybacki i jachtowy, latarnię morską – a nawet dwie, zamek i klify. Informacja turystyczna znajduje się przy głównej ulicy naprzeciw portu jachtowego (info, mapki, porady).

Zamek Howth

Zamek to prywatna posiadłość rodziny Gaisford-St Lawrence, w której to rękach jest on już od ponad 800 lat. Obecnie przy zamku funkcjonuje pole golfowe. Zwiedzanie możliwe jest tylko po uprzednim umówieniu się i preferowane są raczej grupy niż turyści indywidualni.(www.howthcastle.com), ale można wejść/wjechać na teren i zobaczyć bryłę z zewnątrz. Jest ona w znacznej mierze odrestaurowana, może nawet dobudowana. Stara została baszta i niewielka część. Nie wygląda jakoś szczególnie imponująco. Co innego zdjęcia na folderach robione z lotu ptaka 😉.

Port

Howth to niewielka wieś portowa. Działa tu port rybacki, a w knajpkach można zjeść pyszną, świeżą rybę oraz owoce morza.

 

Klify

To właśnie dla klifów przyjechaliśmy na Howth. Trafiła nam się piękna, słoneczna niedziela. Spacer był długi i piękny! 😊

W zależności od czasu i chęci mamy 4 wersje szlaków:

Zielony: 6km, 1,5h

Niebieski: 7km, 2h

Czerwony: 8km, 3h

Fioletowy: 10km, 3,5h

My wybraliśmy zielony, ale zgodnie z relacją internautów i zeznaniami pani w informacji turystycznej, przejście nie zajęło nam 1,5h tylko bliżej 3h. OK, szliśmy wolno, podziwialiśmy widoki, robiliśmy zdjęcia i kręciliśmy film bawiąc się przy tym ujęciami i scenami. Wszyscy nas wyprzedzali, ale w 1,5h trzeba by iść marszobiegiem. Dużo ludzi zresztą tak robi – jest to bowiem doskonałe miejsce na sportowy spacer, czy wybieganie psa. I te czasy dotyczą właśnie takich ludzi, tak więc trzeba brać je z górką.

Szlaki prowadzą z centrum miasteczka i są oznaczone kolorowymi strzałkami. Początkowo wszystkie idą razem zwykłą ulicą, wzdłuż której ciągną się posesje z widokiem na morze. Na końcu jest parking i szlaban oraz duże krzaki przepysznych jeżyn 😊. Tu wkraczamy na klify. W dole widać skałki Puck’s Rocks. Po jakimś czasie fantastycznej wędrówki docieramy do najbardziej charakterystycznego, a zarazem najpiękniejszego miejsca zwanego The Nose of Howth. Kawałek dalej mamy rozgałęzienie szlaków. Zielony skręca ostro w prawo zawracając i prowadząc nas teraz tzw. Upper Cliff Road. Tym razem droga jest szeroka, piaszczysta, wygodna i równie piękna. Dochodzimy nią do miasteczka i dalej do portu. Ostatni odcinek trochę się dłuży.

Spacer po klifach to nieodłączna część irlandzkiej przygody. Wiatr, skałki i bezkres stalowego morza ciągnący się gdzieś tam w dole aż po horyzont. Cudnie, po prostu cudnie! 😊

 

ZAMEK MALAHIDE

Po spacerze i zasłużonym obiedzie pojechaliśmy dalej na północ do zamku Malahide (13km).

W XII wieku podczas normańskiej inwazji na Irlandię ziemie Malahide zostały przyznane francuskiej rodzinie Talbot. Najpierw wzniesiono wieżę obronną, potem podstawowe skrzydła stanowiące mieszkanie dla właścicieli i służby oraz zagrody dla zwierząt. Wyjątkowość jego polega na tym, że nie był nigdy poważnie zniszczony,  z czasem jedynie rozrastał się i „nasiąkał” stylami kolejnych epok. Zamek był rezydencją rodziny Talbotów od 1185 do 1973 roku, czyli przez prawie 800 lat. Ostatni z Lordów Talbot zmarł nie pozostawiając potomka i zamek przeszedł w ten sposób w ręce państwa.

Budowla znajduje się na terenie stuhektarowego zabytkowego parku. Park jest w stylu angielskim – nie ma tu w zasadzie kwiatów, brak klombów i rabat. Są drzewa, krzewy, trawa. Wszystko luźno puszczone naturze.

Otwarty przez cały rok, siedem dni w tygodniu, od 09:30 do 17:30. Zwiedzanie tylko z przewodnikiem (ostatnie wejście o 16:30, w sezonie zimowym o 15:30). Zwiedzanie trwa ok. 45min. 

Nie zwiedzaliśmy go w środku gdyż na swoją turę musielibyśmy czekać godzinę, a mieliśmy jeszcze ambitne plany na ten dzień. Pospacerowaliśmy więc po zamkowym parku okalającym rezydencję. Przy tej okazji udało nam się zobaczyć kawałek meczu jakże popularnego na Wyspach krykieta.

 

ZAMEK SWORDS

Zamek leży w miasteczku Swords na północ od Dublina (w okolicy jest lotnisko). I chociaż sword to po angielsku miecz, nie takie jest znaczenie nazwy i jej geneza. Miasto zostało założone w 560 roku przez St. Colmcille. Legenda głosi, że święty pobłogosławił mieszkańców i nadał osadzie nazwę Sord , co znaczy czystyAn Sord znaczy też źródło wody, a nazwa miejscowości może nawiązywać do istniejącego tu w starożytności dużego ujęcia wody.

Zamek wzniesiono na początku XIII wieku. Do dziś zachowały się właściwie bramy wjazdowe, kaplica, mury obronne w obrębie których teraz rosną jabłonie.

 

ZAMEK ARDGILLAN

Ardgillan choć nazywany zamkiem jest tak naprawdę rezydencją. Centralna część została wybudowana w roku 1738 przez Roberta Taylora, a zachodnie i wschodnie skrzydła zostały dodane pod koniec 1800 roku. Pierwotnie nazwany był „Prospect House”. Początkowo teren był mocno zalesiony. Nazwa Ardgillan wywodzi się z irlandzkiego „Ard Choill”, co znaczy High Wood, czyli właśnie Wysoki Las.

Tu po prostu trzeba być! Z Dublina to zaledwie 32km drogi.

Jak tylko wyszliśmy z terenu drzew naszym oczom ukazał się bezkres zielonej, soczystej trawy, szary kamień zamku łączący tę zieleń z błękitną otchłanią znikającą dopiero gdzieś daleko za linią horyzontu. W promieniach zachodzącego słońca Argillan wyglądał zniewalająco. Aż się nie chciało oderwać wzroku. Dodatkowo byliśmy tam tuż przed 17:00, ostatni zwiedzający niespiesznie opuszczali teren…

Ze strony internetowej wynikało, że ostatnie wejście z przewodnikiem jest o 16:00, ostatni serving w Tea Room o 17:00, a sam zamek zamykany jest o 18:00. Nie mieliśmy szans na przewodnika, ale chcieliśmy napić się herbatki w pięknym otoczeniu 😊. Podbiegliśmy więc do pani sprzątającej już cały kramik. Zamówiliśmy herbatkę i ciasteczko i zasiedliśmy w ogrodzie różanym.

Sam Tea Room nas rozczarował. Wystrój wnętrza, obrazy na ścianach – piękne i na miejscu, ale plastikowe ceraty na stołach i krzesła z IKEA! – coś strasznego! (nie obrażając IKEA oczywiście, którą bardzo lubię, ale jednak do pałacowego stylu jej daleko 😉) Dostaliśmy herbatę ze skarpetki w papierowym kubku co też nie podziałało na ich korzyść. Ale potem było już tylko lepiej. W ogrodzie różanym było zacisznie, przyjemnie i pięknie. Popołudniowe jesienne słońce ogrzewało kamień bryły rezydencji.

Pani w kafeterii dała nam mapki i powiedziała, że z przewodnikiem już nie, ale sami możemy zwiedzić zamek. Co prawda na drzwiach wisiała karteczka, że zwiedzanie tylko z przewodnikiem, ale cóż… pani przecież pozwoliła 😉. Szwendając się po pustych komnatach pełnych porcelanowej zastawy, sprzętów kuchennych, starych ksiąg, łowieckich trofeów… zastanawialiśmy się tylko czy nas tu aby nie zamkną na noc.

 

WIATRAKI W SKERRIES

Skerries to malownicze nadmorskie miasteczko, właściwie rybacka wioska do której zajechaliśmy tylko na chwilkę. Był to już nasz ostatni tego dnia punkt programu. Punkt nieplanowany, ale wyglądało tak urokliwie, że nie mogliśmy się oprzeć. Nad całością górują dwa stare wiatraki (otwarte do 17:00), po środku stoi kamienny irlandzki kościół, a w dali morze i plaża.

 

Nocleg: Dalys Inn (rezerwacja booking.com)

Pensjonat, a na dole irlandzki pub. Takiego miejsca właśnie szukaliśmy! 😊

Fantastyczne, godne polecenia miejsce. Leży w pobliżu miasta Drogheda, w miejscowości Donore, zaledwie kilka kilometrów od Newgrange i miejsca bitwy nad rzeką Boyne. Z zamku Ardgillan można dojechać tam w jakieś 20min (25km) jadąc autostradą M1 łączącą Dublin z Belfastem (dalej jako N1 i A1). Można też (unikając opłat i autostrad) wybrać malownicze prowincjonalne szosy (R 132, 30km). My tak właśnie zrobiliśmy.

Pokoje są małe, ale czyste i przyjemne. Na dole mamy irlandzki pub. Nie wiem czy codziennie, ale akurat w niedzielny wieczór była muzyka na żywo (do 21:00). Rewelacyjna atmosfera! 😊 Guinness za 4,60 euro, fish & chips za 15 euro. Trzeba jedynie zwrócić uwagę, że kuchnia działa dość krótko – tylko do 18:00. My zaszliśmy tam ciut później… bo około 19:00. Ale pani kelnerka była tak miła, że zgodziła się nam przyrządzić jeszcze 2 porcje ryby.

Cena pokoju trzyosobowego w rezerwacji zwrotnej na booking.com to 90 euro/doba (wrzesień 2018).

 

NEWGRANGE

Newgrange, czyli í an Bhrú to jedno z niewielu świadectw ludzkości świata prehistorycznego. Jest to jeden z największych grobów korytarzowych wzniesionych przez człowieka. Datowanie radiowęglowe określa czas jego budowy na ok. 3200 lat p.n.e. , co oznacza, że Newgrange jest ponad 600 lat starsze niż Wielka Piramida Cheopsa w Gizie (ok. 2560 p.n.e.). Jest też starsze niż Stonehenge w Szkocji (pierwszy etap ok. 2950 p.n.e.).

Niewiele dziś wiadomo o ludziach, którzy wznieśli ten megalityczny grobowiec. Nie wiadomo nawet czy był to tylko grobowiec czy też i świątynia, jakie rytuały tam odprawiano… Wiadomo, że pochowano tam co najmniej pięć dorosłych osób – zarówno kobiet jak i mężczyzn – tyle szkieletów odnaleziono.

Nasyp mogilny jest duży, ma ok. 85m średnicy i ok. 11m wysokości. Wewnątrz znajduje się komora grzebalna, do której dochodzi się długim na 19m korytarzem. Korytarz jest wąski i niski, komora zaś już całkiem wysoka. Cała, łącznie ze sklepieniem, zbudowana jest z ogromnych głazów, które połączone są ze sobą bez żadnego spoiwa (nie mówiąc już o cemencie!), jedynie za pomocą mniejszych kamieni służących za kliny. Komora znajduje się 2m wyżej niż wejście do korytarza.

Grobowiec zbudowano w taki sposób, że podczas przesilenia zimowego promienie wschodzącego słońca biegną wzdłuż korytarza i wpadają do komory, rozświetlając ją na około 15 min.

Brú na Bóinne Visitor Centre

Aby zwiedzić to miejsce należy podjechać do Brú na Bóinne Visitor Centre i tam wykupić bilet wstępu. Zwiedzanie jest tylko z przewodnikiem i tylko tam kupimy bilety (nie pod samym grobowcem!). www.newgrange.com.

Czynne jest w zależności od pory roku od 09:00, 09:30 do 17:00, 17:30. My byliśmy tam na dziewiątą i wykupiliśmy bilety na pierwszy tour, który miał miejsce o 09:30 (7 euro/osoba dorosła, dziecko bezpłatnie). Wrześniowy poranek skrzył się lekkim szronem. Było słonecznie, zimno i pusto. I o tej godzinie zdecydowanie należy tam być. Później mamy gwarancję tłoku, który potrafi zniszczyć każde miejsce.

Po zakupie biletów (dostaje się plakietkę z godziną) trzeba przejść przez mostek przerzucony przez rzekę Boyne na przystanek shuttle busa, który podwiezie nas pod grobowiec (5-10min). Pojechaliśmy w grupie około 10 osób. Następnie z przewodnikiem weszliśmy na teren i do grobowca. W środku nie można filmować ani robić zdjęć. Za to na terenie dowoli. Po oględzinach pozostaje chwila czasu wolnego na spokojne, indywidualne przyjrzenie się kopcowi i okolicy.

Środek jest oświetlony światłem elektrycznym, które w pewnym momencie zostaje wyłączone aby można było pokazać (sztucznie bo sztucznie, ale zawsze) efekt wpełzania promieni słonecznych podczas wschodu słońca w dzień przesilenia zimowego.

Sam grobowiec, wpełzające słońce, megalityczne głazy przywleczone tu nie wiadomo przez kogo i jak, z odległych o kilkadziesiąt kilometrów gór Wicklow – to wszystko robi naprawdę niesamowite wrażenie. Sama kopuła grobowca jest odnowiona, wręcz niezachwycająca, taka że Newgrange nie zmieścił się w naszym pierwotnym palnie wyprawy do Irlandii. Ale jak się okazało całość, w połączeniu z bagażem historycznym tego miejsca  – to zdecydowany must na mapie Irlandii.

 

ZAMEK SLANE

Dalej unikając autostrady i jadąc na zachód wzdłuż rzeki Boyne dojechaliśmy do zamku Slane (10km). Od XVII wieku jest on siedzibą rodzinną Conynghamów, markizów Conyngham wywodzących się od szkockich protestantów. Obecnym właścicielem jest Henry Conyngham, ósmy markiz Conyngham. Dziś zamek można wynająć na przyjęcia, śluby… Na terenie odbywają się znane koncerty muzyczne.

Zamek można zwiedzać z przewodnikiem (ok. 45min, pierwsza tura 12:15, ostatnia tura 16:15). Cena biletów: dorośli 12 euro, dzieci 7,20 euro. My nie wchodziliśmy do środka.  

Obok znajduje się destylarnia. Można ją zwiedzić, można zdegustować trunku w barze.

 

MONASTERBOICE

Opuściliśmy Slane i skierowaliśmy się znów na północ. Po ok. 15km wąskiej, pustej, niezmiernie malowniczej szosy dotarliśmy do Monasterboice.

Historyczne ruiny Monasterboice są wczesnochrześcijańską osadą założoną pod koniec V wieku przez Saint Buith.  Było ono ważnym ośrodkiem religijnym aż do założenia pobliskiego opactwa Mellifont w 1142 roku.

Na terenie starego cmentarza znajdziemy tam wielki celtycki krzyż – Krzyż Muiredacha uznawany za najpiękniejszy w całej Irlandii. Powstał on na początku X wieku i ozdobiony jest ornamentyką celtycką oraz scenami biblijnymi. Mierzy ponad 5,5m wysokości. Na terenie cmentarza są dwa takie krzyże. Ten drugi jest mniejszy, ale równie piękny. Oba stoją w cieniu okrągłej, wysokiej na 35 metrów wieży. Służyła ona mnichom jako wieża obserwacyjna i schronienie podczas najazdu Vikingów, który miał miejsce w XI wieku.

Wejście na teren cmentarza jest bezpłatne. Otwarty cały rok podczas dnia.

 

ZAMEK ROCHE 

Zamek Roche to cel naszej podróży w poszukiwaniu irlandzkiego interioru, irlandzkiej zieleni pagórków i romantycznych kamiennych ruin zamków.

Leży tuż przy granicy z Irlandią Północną. Z Monasterboice pokonaliśmy kolejne 35km aby do niego dotrzeć. Ale było warto. Po stokroć warto!

Zamek Roche wybudowano w roku 1236. Angielska hrabianka Rohesia de Verdun otrzymała ten teren w spadku po swoim dziadku. Legenda głosi, że ogłosiła ona konkurs na projekt zamku, a zwycięskiemu architektowi, któremu uda się zaspokoić wszelkie jej zachcianki, obiecała małżeństwo. Znalazł się zwycięzca. Zamek wybudowano, ogłoszono zaręczyny i ślub. Ale Lady Rohesia wypchnęła wtedy nieszczęśnika przez jedno z okien, do dziś dnia nazywanego „zabójczym oknem”.

Zamek znajduje się dziś na prywatnym terenie.

Można jednak tam wejść, wspiąć się na wzgórze i pochodzić po ruinach. Trzeba jedynie pilnować aby zamykać za sobą bramki, gdyż na terenie tym pasą się owce i mogłyby rozpierzchnąć się w niekontrolowany sposób po okolicy. Samochód należy zaparkować na poboczu (droga wąska, więc trzeba wyszukać jakiejś „zatoczki”) tak aby nie blokować bramek. Do zamku można podejść tylko od jednej strony, od zachodu chroni go urwisko.

Teren jest piękny, magnetyczny! Soczysta zieleń, po horyzont. Gdzie okiem sięgnąć po pagórkach tam widać tylko różne odcienie zieleni. Byliśmy tam zupełnie sami. Tylko my, ruiny i owce. Dużo owiec. Tu poczuliśmy prawdziwą Irlandię! 😊

 

ZAMEK TRIM

Po spędzeniu wspaniałych, niezapomnianych chwil w Roche Castle ruszyliśmy 75km na południe do miasteczka Trim.

Zamek Trim jest to największa Anglo-Normandzka forteca w Irlandii. Główna bryła pochodzi z początków XII w. Pierwszą warownię w tym miejscu wzniósł w 1173 Hugh de Lacy, lord Meath.  Stosunkowo niedługo potem został ścięty „przez pomyłkę” toporem przez pewnego irlandzkiego wyrobnika. W 1995 zamek wcielił się w rolę angielskiego miasta York, podczas scen do filmu Braveheart. Waleczne Serce Mela Gibsona.

Zamek ogląda się z przewodnikiem. Ostatnie wejście jest o 17:00 (my byliśmy 16:55 😊). Koszt: 5 euro/dorosły, dziecko za darmo.

„Wnętrza” tej ruiny nie zrobiły na nas jakiegoś powalającego wrażenia. Może dlatego, że wszystko było szczelnie zakratowane drobną drucianą kratką – ochrona przed gołąbkami sraluszkami. Weszliśmy na wieżę, skąd rozciągał się całkiem ładny widok.

O wiele lepsze było przespacerowanie się na drugą stronę rzeki i pochodzenie wokół ruin starej wieży dzwonniczej z XIV wieku. Została ona zniszczona podczas interwencji Cromwella w 1649.

Ostre, zachodzące słońce mocno oświetlało ciepłym światłem jakby nadgryzioną budowlę. Dopiero wtedy zrozumieliśmy jej nazwę: Yellow Steeple : Żółta od koloru kamienia w świetle zachodzącego słońca.

Dalej przechodząc przez „Bramę Owiec” weszliśmy na ogromne, zielone pastwisko. Dziś teren do spacerów, wybiegania siebie i piesków.

Jeszcze ze szczytu zamku namierzyliśmy ciekawe, położone w niedalekiej odległości ruiny. Postanowiliśmy do nich dojść. Okazało się, że jest to teren cmentarza i ruiny Katedry św. Piotra i Pawła Newtown (Cathedral of St. Peter and Paul). Była to katedra ufundowana w pierwszych latach XIII wieku przez biskupa Meath.

Całkiem spory jak się okazało spacerek zakończyliśmy idąc wzdłuż rzeki Boyne.

To był już w zasadzie koniec naszego pobytu w Irlandii. Potem tylko lotniskowy hotel (Travelodge Dublin Airport North “Swords”) i powrót do Polski następnego dnia rano. Na szczęście tym razem lot był o czasie, więc już wczesnym popołudniem byliśmy w domu 😊.

Irlandię poczuliśmy, posmakowaliśmy wszystkimi pięcioma zmysłami. Niemniej jednak na pewno jeszcze do niej kiedyś wrócimy, chociażby na zachodnie wybrzeże. Wrócimy, bo to piękny, ciekawy i romantyczny kraj. 😊

 


KOSZTY (3 osoby, wrzesień 2018)

  • Zamek Malahide: dorośli 12,5euro, dzieci 6,5 euro / zwiedzanie tylko z przewodnikiem
  • Zamek Swords: bezpłatnie
  • Rezydencja Ardgillan: dorośli 6,5 euro, dzieci i seniorzy 5 euro
  • Wiatraki w Skerries: dorośli 8 euro, dzieci 4 euro
  • Newgrange: dorośli 7 euro, dzieci bezpłatnie
  • Zamek Slane: dorośli 12 euro, dzieci 7,20 euro
  • Monasterboice: bezpłatnie
  • Zamek Roche: bezpłatnie
  • Zamek Trim: dorośli 5 euro, dzieci za darmo
  • Nocleg Dalys Inn: 90 euro/pokój/doba + 10 euro śniadanie dla 3 osób
  • Kolacja w Dalys Inn: fish & chips 17,5 euro ; guinness 5 euro
  • Obiad w Howth: 75 euro dla 3 osób z piciem
  • Obiad w Sextons (w przydrożnej karczmie): 65 euro dla 3 osób z piciem

 

 

Czytaj również:

Irlandia – Jak pokochać Zieloną Wyspę w trzy dni?

Dublin – co robić w stolicy Irlandii przez jeden dzień?

 

 

Podobał Ci się wpis? Będzie mi bardzo miło, jeżeli podzielisz się nim ze znajomymi i zostaniesz moim stałym czytelnikiem na blogu, Facebooku i Instagramie 😊

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
JaNinka Laskowska
JaNinka Laskowska
5 lat temu

Piekne zdjęcia, malownicze opisy…

1
0
Would love your thoughts, please comment.x